Gdzieś na końcu świata gdzie nie ma już asfaltu, a droga zalana jest bagnem i tylko przejście przez sitowie wchodziłoby w grę znajduje się miejscowość Kopytkowo. Za Kopytkowem natomiast znajduje się piękny i największy Park Narodowy w Polsce, który był moim celem pod koniec kwietnia w 2018 roku.
Samo załatwienie noclegu i cała logistyka, jaka się kryła w trakcie tego wyjazdu była dość szeroko skomplikowana, tym bardziej, że było to w okresie majówkowym. Udało się jednak znaleźć nocleg nieopodal Biebrzy, dokładnie w miejscowości Sztabin i od razu wypożyczyłam rower na dwa dni.
Gospodarzom agroturystyki spodobał się mój plan zwiedzania wszystkich Parków Narodowych, tym bardziej, kiedy usłyszeli, jaki miałam cel na dwa dni będąc w ich regionach. Odparli, że to niemożliwe, żebym zwiedziła na składaku cały Biebrzański Park Narodowy! Cóż się jednak nie robi "dla sprawy"? Toteż na pierwszy cały dzień pobytu postanowiłam, że ogarnę północną część Biebrzańskiego Parku Narodowego.
Naprawdę wierzyłam, że przejadę ten Biebrzański Park Narodowy i obejdzie się bez żadnych problemów. Niestety, po przyjeździe do agroturystyki gdzieś na totalnym zadupiu w Biebrzańskim Parku Narodowym, powiedziano mi, że oczywiście przejście żółtym szlakiem z Kopytkowa do Wilczej Góry przez bagna jest najbardziej możliwe, ale w wielkich gumiakach do ud, z kijem i na pewno nie na rowerze. Sprawę komplikował fakt, że byłam akurat tydzień po przebiegnięciu maratonu i niestety, moje stopy nie były jeszcze zregenerowane...
Po dłuższym namyśle postanowiłam, że zawrócę i z Kopytkowa przez ponownie Mogilnice skręciłam na zachód w miejscowości Kopiec na Tajenko, by potem przez Orzechówkę i Woźnawieś dojechać do Biebrzańskiego Parku Narodowego od strony Kuligi, by tam czerwonym szlakiem dojechać do tej Wilczej Góry. Czyli reasumując objechałam spory część drogi i od północy zawitałam do Biebrzańskiego Parku Narodowego.
Postój był mocno wskazany, gdyż miałam przejechane już około 50 kilometrów, a też trzeba było wrócić. Generalnie była też późna godzina, więc czas na zwiedzanie Parku Narodowego niesamowicie się skrócił. W Kuligi zatrzymałam się na chwilę w zagrodzie Kuwasy, gdzie nabrałam energii pijąc sok z buraków. Tak! Zdecydowanie nabrałam sił, by pojechać dalej. A dalej, w samym Biebrzańskim Parku Narodowym, było coraz piękniej! Tym bardziej, że to było na przełomie kwietnia i maja, więc ta zieleń dodawała uroku temu miejscu.
Potem było już coraz cudniej. Szlak charakteryzował się dużym zalesieniem, ale sama droga była dość oznakowana i nie zgubiłam się. Niebieskim szlakiem pojechałam wzdłuż Czerwonego Bagna i Torfowiska Wysokiego, by na chwilę się zatrzymać i spoglądnąć na to co się znajduje poza kładkami, które w tym regionie są bardzo potrzebne wobec podmokłego bagnistego terenu.
Dojście do Wilczej Góry było co ciekawe, piaszczyste. Bolały mnie nogi i pośladki od jazdy na rowerze. Wiedziałam, że nie mogę sobie pozwolić na dłuższy pobyt w tym urokliwym miejscu z powodu zbliżającego się końca dnia i drogi, która na mnie jeszcze czekała! Zawróciłam do roweru i wrzuciłam trochę na szybsze tempo, by wyrobić się w czasie do Sztabina.
Nie było mi łatwo, gdyż w okolicach Wólki Karwowskiej prawie by mnie nie dopadł wielki pies. Jechałam z górki około 40-50 km/h na składaku, a ten z wywieszonym jęzorem, kłami i ujadaniem szczekając raz po raz chciał chwycić mnie za nogę. Wołała go gospodyni, ale na nic się to zdało. Nerwowo chciałam go odepchnąć nogą, ale nie dawał za wygraną. Postanowiłam wykorzystać, co się potem okazało, ostatni zjazd ostry z górki, by go zgubić i uciec. Odpuścił wtedy. I dobrze, bo następny odcinek to był pod górkę i nie dałabym rady pedałować, by nie móc uniknąć kieł tego ogromnego,wściekłego psa.
Nadrobiłam czas tym samym. Jadąc przez Pruskę, Tajno Stare i Nowiny Stare dojechałam w końcu do Kopiec, a potem przez Jaminy do Sztabina. To była nie tylko walka z czasem, ale też i z nadciągającą burzą, która nagle, nie wiadomo skąd się pojawiła. Chciałam zdążyć przed ulewą, była późna godzina, przejeżdżałam przez las, który był cholernie ciemny, a w okolicy Jaminy coś usiadło wielkiego na moją szyję, co nerwowo strzęsłam ręką na ziemię. Co się okazało, to był nietoperz, który poplątał się prawie w moich włosach. Oh! Jechałam prawie 40 km/h na składaku! Nade mną błyskało i waliło piorunami. Bałam się tak nie na żarty, moja czołówka niestety nie dawała takiego światła na drogę, by móc ją bez problemu rozświetlić.
Dojechałam jednak w końcu do Sztabina po 20:00. Było już ciemno, a ja czułam, że jestem cała obolała. Generalnie na składaku tamtego dnia zrobiłam 114 kilometrów. Wiedziałam, że muszę się porządnie wyspać, bo następnego dnia zwiedzałam Biebrzański i Narwiański Park Narodowy od południa. Nie pamiętam jak szybko zasnęłam, a Biebrza czekała na mnie!
Komentarze
Prześlij komentarz