Wzbijać się do przestworzy na swoich własnych nogach daje poczucie sprawczej mocy, że mogę, że dam radę, bo chcę! Tamten październikowy czas był bardzo łaskawy. Moim i współtowarzyszącym celem było 2122 m.n.p.m. Pogoda miała być boska, plan był przygotowany, plecaki spakowane, a humory z pozytywnym nastawieniem dawały energię na małą przygodę.
Szlak rozpoczęliśmy w Kuźnicach, gdzie naszym pierwszym miejscem postojowym były Kalatówki na 1195 m.n.p.m. Październikowa pora w dolinach przywitała nas bujnymi kolorowymi liśćmi na drzewach, które przyozdabiały trasę. Idąc dalej obok Kałackiej Turni i Kopy Kalackiej z prawej strony dotarliśmy do Schroniska na Kondratowej Hali, gdzie odpoczęliśmy przed większym wzniesieniem na Przełęcz pod Kondracką Kopą, by stamtąd udać się już docelowo na Kondracką Kopę, Małołączniak, Krzesanicę oraz Ciemniak kończąc wyprawę w Dolinie Kościeliskiej.
Najważniejsze na tamten czas były dobre nie tylko zorganizowanie się oraz dojazd, ale również odpowiednie przygotowanie się na zimowe warunki na szczycie. Może w tatrzańskich dolinkach było sucho i świeciło słońce, to nieco ponad 2000 m.n.p.m. już był półmrok, śnieg i mgła, która wybitnie zasłaniała nam wysokość i przestrzeń, która nas z pewnością otaczała.
Przestrzeń, która jest niekiedy obezwładniająca w Tatrach daje sporo pokory. Tak też się wtedy czułam, kiedy w miarę podchodzenia pod Kondracką Kopę na 2005 m.n.p.m. zaczęłam się obkurczać do otoczenia, które swoimi rozmiarami powodowało zaparty dech w piersiach. Tak! Takie są Tatry. W Tatrzańskim Parku Narodowym można sporo przeżyć w jednym dniu, a tamten dzień był dość dla mnie szczególny, ponieważ był to Dzień Edukacji Narodowej potocznie nazwany Dniem Nauczyciela.
Październikowa czerwono-brunatna szata Czerwonych Wierchów oddawała urok tamtemu miejscu w jego niejako symbolicznej prostocie. Ot góry, tylko nieco takie wyższe. Jednak jest coś w nich takiego niepowtarzalnego, co sprawia, że chętnie się do nich wraca. Zawsze człowieka pchało do nieznanych miejsc. Często Tatry są niebezpiecznym miejscem, gdzie można przez przypadek dostać urazu, upadku, które doprowadza niekiedy do kalectwa, ale też nawet do utraty życia. Czy warto?
Czy warto zatracać się w górach, gdzie łączy się ziemia z niebem? Generalnie podchodząc wyżej i wyżej, ma się świadomość, że coś zostawia się w tyle, sprawy życia codziennego, nabiera się dystansu, kroczy się pewniej i lżej na sercu, w duchu, a i też w plecaku. W miarę nabierania wysokości traciłam sporo energii. Pojawiał się już śnieg, było coraz zimniej i przenikliwiej. Sporo pomogły mi słodycze, tudzież batonik Snikers i gorąca słodka herbata, by po tym zdobyć nową energię do kroczenia dalej.
Pod Małołączniakiem, który jest na wysokości 2096 m.n.p.m. widać w innej panoramie Śpiącego Rycerza, który pilnie strzeże Zakopanego i Polski. Kiedy ta straci wolność, on się budzi i staje w jej obronie według legendy o nim samym. Nie ma innej takiej góry na świecie, która by przypominała leżącego człowieka. Same Tatry są niepowtarzalnym miejscem geologicznym, który nie jednego badacza zadziwia.
Ciemne chmury zaczęły coraz niżej sunąć się po zboczach co dało półmrok i wielką niewiadomą trasy. Coraz więcej było śliskiego śniegu, który niestety, ale nie był przyczepny dla moich butów. Musiałam się napierać całym ciałem do przodu, by przypadkiem nie zjechać w dół. Mój organizm był niekiedy na poziomie wymagającym pilnego naładowania jakimś batonem, jednak w tamtym momencie musiałam się nieco skoncentrować na wyjściu na Krzesanicę na 2122 m.n.p.m.
Cóż, było stromo mocno w dół i mgła nie pozwała na widoki, które z pewnością na tej wysokości musiałyby być oszołamiająco piękne. Krocząc od szczytu do kolejnego szczytu traciłam sporo energii. Niedaleko Krzesanicy znajduje się Ciemniak (2096 m.n.p.m.), gdzie rzeczywiście było ciemno na tyle, że nic nie można było zobaczyć rozsądnego w oddali.
Komentarze
Prześlij komentarz