Pozytywne nastawienie do wędrówki jest kluczem do sukcesu. Naprawdę jest to ważna sprawa, tym bardziej, że to przeświadczenie, że zejdzie się szlak całym i zdrowym pomaga w sytuacjach kryzysowych, a nawet niebezpiecznych. Skąd wiedziałam, że miło zapowiadająca się wędrówka tak mnie w swojej postaci zaskoczy! A jednak! Generalnie nie trzeba być pewnym, że wróci się w pełni sił. Tamta przygoda w Borach Tucholskich wybitnie dała mi do zrozumienia, żeby mierzyć siły na zamiary.
Piękne okolice Borów Tucholskich przyciąga z pewnością wielu turystów do wypoczynku nad wodą, spływu kajakami, a i też rowerzystów. Nie sądzę, żeby ktoś piechotą chciał przejść cały Park Narodowy. Mi się to w miarę udało. Z lekkim pobłądzeniem zeszłam 38,5 kilometrów, co zajęło mi około 9 h i 45 minut. Oj, działo się!
Moją wędrówkę rozpoczęłam w Swornegacie i niebieskim szlakiem kierowałam się wzdłuż Jeziora Karsińskiego na rozwidlenie ze szlakiem czerwonym i zielonym do miejscowości Męcikał. Pierwotnie to tu chciałam znaleźć miejsce noclegu, lecz dobrze, że tego nie zrobiłam, ponieważ miejscowość nie jest aż tak turystyczna jak Swornegacie. Będąc jeszcze w Swornegacie zwiedziłam Kaszubski Dom Rękodzieła Ludowego, gdzie można zobaczyć wiele kaszubskich dzieł począwszy od malarstwa po rzeźbę.
Było bardzo ciepło. Wyprawa jednak nie była na początku aż tak obciążająca, gdyż szło się głównie lasem, który ochraniał mnie przed ostrymi promieniami słonecznymi. Idąc już czerwonym szlakiem mogłam minąć wspaniałe tereny Jeziora Plęsno, Jeziora Głuche, Jeziora Nierybna, Jeziora Główka, Jeziora Belczak, Jeziora Kocioł, Jeziora Zielone czy Jeziora Jeleń. Sporo tych jezior jest w Borach Tucholskich i co ciekawe wody są bardzo przejrzyste do tego stopnia, że można było nie tylko się w nich przejrzeć, ale też zobaczyć dorodne ryby!
Miałam bardzo pozytywne nastawienie. Szło się równo i miarowo. Bez żadnych niespodzianek aż do momentu kiedy wylądowałam w miejscowości Męcikał. Niestety, ale pobłądziłam i zamiast skręcić niebieskim szlakiem w kierunku Drzewicza, ja wybrałam drogę na Czernicę. Chwilkę szłam dopóki się nie zorientowałam, że na drzewach czy na słupkach nie było oznaczeń. Musiałam zawrócić i przejść przez tory kolejowe, by odszukać w końcu upragniony szlak.
Czasem człowiek na swojej drodze spotyka nieoczekiwane zbiegi okoliczności. Wtedy gubiąc się w Męcikale nie wiedziałam do jakiego stopnia moja stabilna i równa droga zamieni się w coś nieobliczalnego. Generalnie na szlaku nie spotkałam żadnego człowieka. Był to poniedziałek i raczyłam się urodzajem tego pięknego Parku Narodowego jak na poniższych zdjęciach.
Oczywiście teren należy do płaskich i tylko od czasu do czasu widziałam jakieś wzniesienia. Podłoże od czasu do czasu było piaszczyste, a w większości takie przy brzegach tych większych jezior, w samym środku lasu poszycie było uskładane z wielu gałęzi i igiełek z drzew iglastych.
Droga niebieskim szlakiem zaczęła się po prostu uroczo. Z jednej strony najpierw Jezioro Kosobudno, a potem Dybrzyk, z kolei po lewej stronie wiele drzew, które w dalszej części tej 6-kilometrowej wędrówki były... powalone. Zaczęła się walka o przetrwanie, a raczej o przecieranie sobie szlaku. Nie sądziłam, że potem zostanie mi przekazana informacja, że ten szlak był zamknięty. Będąc tam, nie przyuważyłam żadnego znaku informującego o tej sytuacji!
Raz w górę, raz w dół, raz obok, raz pod spodem, raz podskokiem... możliwości przetarcia szlaku powalonego drzewami miałam sporo, ale pod koniec szlaku niekoniecznie miałam na to siłę i energię, które mi tam były tak potrzebne. Powiew z jezior obok powodował, że przy rozgrzanym organizmie wiedziałam, że wyrypka nie pozostanie obojętna dla mojego zdrowia. Osłabienie, rozgrzanie i przewianie były skutkami sporego przeziębienia następnego dnia, przez co mój plan spływu kajakiem nie udał się z powodu właśnie ludzkiej słabości.
Jakież jednak były widoki kiedy tak idąc i walcząc o stabilną drogę na szlaku roztaczały się wokół mnie, co widać na załączonych zdjęciach. Dotarłam w końcu do Drzewicza, by potem wzdłuż Jeziora Łąckiego przejść do Swornegacie. Jednak z Drzewicza nie szłam niebieskim szlakiem tylko postanowiłam iść szlakiem rowerowym co mi dało około kolejne 7 kilometrów do miejsca kwaterunku. Nie sądziłam, że w miarę prosty szlak zostawi sporo niespodzianek, a też i spory kilometraż.
Park Narodowy "Bory Tucholskie" jako 19 Park Narodowy pozostawił po sobie niedosyt. Przede wszystkim brak spływu kajakiem po rzece Brda, czy brak kąpieli w jeziorze spowodowały, że kiedyś chętnie mogłabym wrócić w te regiony. Wtedy mogłabym ponurkować w tych czystych wodach. Co ciekawe, tutaj znajduje się centrum nurkowania i stąd można wypożyczyć sprzęt do podwodnych wojaży. Powrót byłby dobry, ponieważ chętnie przerzuciłabym się na rower, który na tych rozległych terenach leśnych jest dobrym transportem.
Do Swornegacie można dojechać z Chojnic autobusem. Dzięki temu szybko dostałam się do tego urodzajnego i czystego miejsca, które świetne jest nie tylko na odpoczynek nad jeziorem.
Będąc na tych terenach można odczuwać ciągle ten powiew jeziorny, który był sporo zdradziecki dla mnie, jednak daje on uczucie bliskości Morza Bałtyckiego.
Kilometraż nie byłby taki męczący, gdyby nie to 6-kilometrowe przetarcie szlaku powalonego przez drzewa, ale dla mnie wtedy nic nie było niemożliwe.
Po prostu nastawiłam się pozytywnie, a jak!
Komentarze
Prześlij komentarz